Hotel Wenus powstał w 2000 roku. Jak wyglądała Pani droga do hotelarstwa?
Z wykształcenia jestem programistką maszyn cyfrowych. Gdy skończyłam ten kierunek, okazało się, że nieco wyprzedziłam czasy. Wówczas technologia dopiero wkraczała na rynek, dlatego też nie było pracy w moim fachu. Na początku lat 80-tych rozpoczęłam pracę w PSS Społem (Puławska Spółdzielnia Spożywców), w dziale finansów i płac. Liczyliśmy wówczas na liczydłach, później pierwszych kalkulatorach, co w świetle mojego wykształcenia było dla mnie dość komiczne. Po jakimś czasie pracodawca zauważył, że się męczę i, że to nie dla mnie. Pamiętam jak wtedy pani prezes powiedziała, że powinnam mieć swój biznes, ale jeszcze nie teraz, jeszcze jestem za młoda. Zaproponowała mi pracę w sklepie tekstylnym na zasadach prowizji. Zdecydowałam się. Po trzech miesiącach okazało się, że zarabiam trzy razy więcej niż ona… więc zmniejszono mi procent, ale i tak nadal bardzo dobrze mi szło. Po kilku latach, otrzymałam propozycję prowadzenia sklepu firmowego Lubelskich Zakładów Drobiarskich. Warunki były bardzo korzystne, więc ją przyjęłam. W krótkim czasie zaproponowałam współpracę mężowi. I tak razem pracowaliśmy rok. Kiedy właściciel lokalu zdecydował, że nie będzie już wynajmował naszym pracodawcom powierzchni, otrzymaliśmy propozycję kontynuacji pracy w Zakładzie Jajczarsko-Drobiarskim w Puławach, ale na innych stanowiskach. Zrezygnowaliśmy z niej. Wówczas postanowiłam realizować swoje podróżnicze marzenia. Akurat otwierali ruch wizowy z Włochami, więc powiedziałam do męża: „Raz kozie śmierć, jedziemy do Rzymu zobaczyć Papieża”. To była jedna z najciekawszych podróży. Całkiem przypadkowo, szukając noclegu, spotkaliśmy polskiego księ-dza, który – nie wiadomo tak naprawdę dlaczego – otworzył nam drzwi do wszystkiego. Zapewnił nocleg tuż przy Watykanie. Umożliwił zwiedzanie, oglądanie i podziwianie Rzymu. Dzięki niemu wzięliśmy także udział w prywatnej audiencji u Ojca Świętego. Po tej wyprawie zostało nam kilka klatek w aparacie…
Po powrocie do Polski zabraliśmy dzieci na wycieczkę do Kazimierza. Jak typowi turyści robiliśmy zdjęcia, spacerowaliśmy bulwarem, potem poszliśmy w stronę Rynku, aż tu nagle zobaczyłam biały budynek i … natychmiast zakochałam się w nim. Powiedziałam wtedy do męża: „Jest cudowny. Chciałabym go mieć”. Za jakiś czas, podczas rozmowy z koleżanką, która została zastępcą burmistrza w Kazimierzu, wspominałam o tym obiekcie. Powiedziałam jak bardzo mnie zachwycił i – powtarzając się – jak wspaniale byłoby go mieć. A ona na to: „Chcesz? To możesz!”. Okazało się, że obiekt został wybudowany w 1921 r. wg projektu Jana Koszczyca – Witkiewicza. Niegdyś był tu Zakład Kąpielowo-Dezynsekcyjny wzniesiony przez Naczelny Nadzwyczajny Komisariat ds. walki z epidemiami i pralnia. Później miał w nim powstać ośrodek Ministerstwa Sportu i Turystyki. Po zmianach politycznych, obiekt został przekazany miastu, które nie wiedząc co z nim zrobić, ogłosiło przetarg. Wraz z siostrą wzięłyśmy w nim udział, no i wygrałyśmy. Wtedy na dobre zaczęła się nasza przygoda z Kazimierzem.
Co powstało w tym pięknym budynku?
W obiekcie postanowiłyśmy stworzyć restaurację z hotelem. Nazwałyśmy ją Hotel Restauracja „Łaźnia”. Obie z siostrą nie miałyśmy zielonego pojęcia o tym biznesie, jednak w moim życiu często bywa tak, że spotykam bardzo pomocnych ludzi. Tak było i wtedy. Dzięki wcześniejszej pracy w PSS dowiedziałam się o likwidacji kilku restauracji. Z jednej z nich zatrudniłyśmy szefową kuchni, która miała swój zespół. Za jej namową i rekomendacją przyjęłyśmy pozostałych pracowników: kucharzy, pomoc kuchenną, kelnerów. Szefowa stworzyła pierwszą kartę, zaproponowała dania, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Wszystkiego uczyłam się od niej.
Ponieważ w mieście brakowało restauracji, „Łaźnia” bardzo szybko stała się hitem nie tylko na kazimierskim rynku gastronomicznym. Bywały dni kiedy musiałyśmy przymykać na chwilę drzwi, ponieważ nie byłyśmy w stanie obsłużyć wszystkich chętnych gości.
Z ogromnym sukcesem prowadziłyśmy „Łaźnię”, która była miejscem spotkań, przestrzenią interdyscyplinarną. Oczywiście – jak to zawsze bywa – nasze powodzenie nie wszystkim się podobało. Powstawały legendy na temat źródła naszych pieniędzy, kontaktów itd. Było to bardzo przykre, ale wydaje mi się, że wynikało przede wszystkim z niewytłumaczalnej zazdrości oraz zapewne faktu, że byłyśmy przyjezdne.
Cieszę się, że po zakończeniu naszej działalności w „Łaźni” obiekt stał się własnością Stowarzyszenia Filmowców Polskich, w którym obecnie jest Dom Pracy Twórczej. Kontynuowane są dobre tradycje, z których słynęła nasza restauracja.
O gastronomii wiedziałyście Panie początkowo niewiele. Skąd zatem później czerpałyście wiedzę?
Zostałyśmy członkiniami Polskiego Zrzeszenia Hoteli, dlatego też miałyśmy możliwość uczestniczyć w przeróżnych szkoleniach hotelarsko-gastronomicznych. Ponieważ z naszą wiedzą w tym zakresie rzeczywiście było słabo, czerpałyśmy jak najwięcej, jeżdżąc na wszystkie. Tam spotykałyśmy się z przedstawicielami dużych sieci, tj. Orbis czy Gromada. Po szkoleniach, w rozmowach kuluarowych, poznawałyśmy ściśle strzeżone tajemnice: ile płacą, jak ustalają ceny itd. To było bardzo cenne źródło.
Czy właśnie podczas tych spotkań kształtowała się wizja własnego hotelu?
Nie bezpośrednio, chociaż na pewno miały swój udział. W połowie lat 90-tych kupiliśmy wraz z mężem działkę (1,2 tys. mkw.), na której aktualnie stoi Hotel Wenus. Wymarzyłam sobie, że w tym miejscu powstanie letnia kawiarnia – kilka stolików, ciasteczka, kawa itd. O moich planach dowiedział się Pan Krzysztof Milski, sekretarz generalny Polskiego Zrzeszenia Hoteli i doradził, żeby postawić w tym miejscu hotel.
Odpowiedziałam, że nie mam pieniędzy na taką inwestycję. Poprosiłam o radę swoją przyjaciółkę mecenas, która jak najbardziej poparła Pana Krzysztofa i przekonała nas, żeby o tym realnie pomyśleć.
Marzyliśmy, aby bryła budynku była wzorowana na budynku naszej Łaźni projektu J. Koszczyca – Witkiewicza. Zleciliśmy prace projektowe grupie architektów spoza środowiska „architektów kazimierskich”. Wiedzieliśmy, że chcemy stworzyć rodzinny hotel zaprojektowany zgodnie z wymogami ustawy kategoryzacyjnej, warunkami zagospodarowania przestrzennego w parku krajobrazowym i jednocześnie w centrum Kazimierza Dolnego. Projekt wykonał dla nas Pan Zenon Błądek, twórca kategoryzacji, który wraz z zespołem prowadził Biuro Architektoniczne Palladium w Poznaniu. Stworzyli budynek nawiązujący swoją architekturą do tradycyjnego, staropolskiego dworu. Wszystko zmierzało we właściwym kierunku, jednak projekt nie spodobał się. Problem tkwił w tym, że rozpoczęliśmy współpracę z poznańskim biurem, a nie miejscowym.
Jednak ta sytuacja nie stanęła Wam na drodze do realizacji marzeń…
Oj, nie! Wiedzieliśmy, że przed nami, jeszcze długa droga w urzędach i wiele potrzebnych dokumentów, a z tym mogło być różnie…
Rozmawiała Karolina Stępniak