Właściciele dobro & dobro cafe: w grudniu otwieramy pierwszy lokal w Czechach

Udostępnij artykuł
[TYLKO U NAS] Pierwsze kroki w branży stawiali kilka lat temu. Ich kawiarnia okazała się być najmniejszą w Polsce i tym sposobem znalazła się w Księdze Rekordów. Dzisiaj portfolio ich marki liczy 10 lokali i dwa sushi bary, ale mają apetyt na znacznie więcej. Inna Yarova i Oleg Yarovyi, właściciele dobro & dobro cafe w rozmowie z nami, wspominają swoje początki w świecie sweets & coffee, a także zdradzają plany na przyszłość.
W czasie pierwszego lockdownu nie zwolniliście tempa. Otworzyliście trzy kawiarnie i sushi bar.

Inna Yarova: Nie zmieniliśmy planów, tylko formaty. W grudniu 2019 roku myśleliśmy, że rok 2020 będzie tylko franczyzowy, ale teraz rozumiemy, że nie chcemy skupiać się wyłącznie na nich. Warto powiedzieć, że nigdy nie reklamowaliśmy franczyzy dobro & dobro cafe. Wszystko, co do tej pory mamy – ponad 20 umów franczyzowych – rozwijało się w sposób organiczny. Zdecydowaliśmy, że jesteśmy przygotowani do wchodzenia we współpracę. Stąd wynikała też możliwość rozwijania naszej marki. W grudniu 2020 otwieramy się między innymi w Czechach. 

Jaka była wasza pierwsza reakcja na lockdown?

Oleg Yarovyi: 16 marca, gdy ogłoszono kwarantannę, zrozumieliśmy, że stoimy przed trudnym wyborem i albo całkowicie zamykamy się i czekamy do nie wiadomo kiedy albo działamy dalej. Pierwsze, co zrobiliśmy – to porozmawialiśmy z całym zespołem i zapytaliśmy, jakie jest ich zdanie na ten temat. Wiedzieliśmy, że mogą mieć obawy i mają prawo odmówić, nie chcieć pracować. Każdy z nich ma swoje wydatki, z czegoś musi opłacać rachunki. Wszyscy razem podjęliśmy decyzję, że pozostajemy otwarci.

RYNEK GASTRONOMICZNY W POLSCE – RAPORT 2020
>> kliknij, aby się zapoznać się z pełnym wydaniem <<

IY: Nawet podczas kwarantanny zrobiliśmy duże postępy. Zmieniliśmy sposób dostawy, dodaliśmy różne akcesoria kawowe do sprzedaży, pracowaliśmy nad strategią długoterminową, zaczęliśmy dużo więcej inwestować. Chcieliśmy jak najszybciej zaistnieć na wszystkich popularnych platformach online, między innymi utworzyliśmy konto na Tik Toku, zaczęliśmy tworzyć content video dla YouTube. Już po ponownym otwarciu gastronomii przyszło do nas bardzo dużo ludzi, którzy dowiedzieli się o nas dopiero w czasie lockdownu i właśnie za sprawą mediów społecznościowych oraz stworzonego przez nas nowego sposobu kontaktu. 

OY: To były osoby, które zamówiły nasze produkty za pomocą portali oraz aplikacji dowożących jedzenie. Być może wiedzieli o nas wcześniej, ale nie odwiedzali. Oczywiście zmieniliśmy też harmonogram pracy, przychodziło mniej osób, zachowywaliśmy dystans, przestrzegaliśmy wszystkich zasad czystości oraz bezpieczeństwa. Zaistnieliśmy na popularnych portalach dostarczających jedzenie. Mieliśmy wcześniej takie plany, ale pandemia nas do tego zmotywowała. W kwietniu już byliśmy dostępni praktycznie we wszystkich aplikacjach. 

Czyli można zaryzykować stwierdzenie, że pandemia przyniosła Wam pozytywne skutki. 

IY: Zmobilizowała nas, wyzwoliła jeszcze więcej kreatywności do nowych pomysłów, przyspieszyła nasze działania.  

OY: Pierwsze dwa tygodnie marca to był ciężki czas. Szczególnie, gdy jesteś właścicielem i musisz podjąć dużo trudnych decyzji, bo nikt tego za ciebie nie zrobi. Gdy zdecydowaliśmy się pozostać otwarci, to musieliśmy pracować tak, żeby ludzie otrzymali swoje pensję i mieli, co robić, gdy klientów jest znacznie mniej. 

IY: Po kwarantannie staliśmy się zdecydowanie bardziej dojrzalsi. Jednak dzięki temu wszystkiemu zrealizowaliśmy pomysły, które od dawna chodziły nam po głowie. Po lockdownie dorobiliśmy się własnej księgowości, nowego projektu sushi cafe i czterech nowych kawiarni. Zaczęliśmy aktywnie rozwijać  TikTok, Pinterest, swój kanał na YouTubie, tworzymy kampanie e-commerce, programujemy nową stronę internetową, eksperymentujemy z platformami dla rozwoju. Od sierpnia możecie zobaczyć filmiki rozrywkowe od dobro&dobro cafe w siłowniach, a od października – w autobusach warszawskich.

https://lh6.googleusercontent.com/QtMiqj-uMSK5dP30MtVORbUzxv-UUxK6ME0qVrEVJygI_-GVzvHjsALSQoDM0ZFQg5-FgMxHSy5aExv-RWOsQyCxIMhV5JEq4z2TgzBiOrWhPbUmYtNwkCAUX92Wkpo6cZ5s0aWC
Jakie macie plany w stosunku do sushi cafe? 

IY: Otworzyliśmy drugi punkt, obecnie pracujemy nad otwarciem trzeciego, który będzie już franczyzowy. Oczywiście chcemy go dalej rozwijać.  

OY: Już dawno myśleliśmy nad pójściem w kierunku gastronomii. Nasz pierwszy punkt jest bardzo mały, bo ma 12 mkw., ale mamy doświadczenie z takimi lokalizacjami (śmiech). Lubimy zaczynać z małych miejsc, testować, sprawdzać, opracowywać menu, poznawać gości. W tej sytuacji nie ma sensu inwestować w coś dużego. Wolimy zacząć z takiego pułapu i zobaczyć, jak to się sprawdzi. 

Jaka jest historia Waszej najmniejszej kawiarni? Czy to był przypadek, że trafiliście na tę lokalizację?

IY: Chcieliśmy otworzyć małą, standardową kawiarenkę. Mieliśmy na myśli lokal, który miałby około 20 mkw. Nie spodziewaliśmy się jednak, że będzie to aż tak małe miejsce.  Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Najpierw szukaliśmy większego miejsca, ale nie mogliśmy takiego znaleźć, a mała kawiarnia była naszym pierwszym biznesem. Po namyśle stwierdziliśmy: Ok, spróbujmy na początek z naprawdę małym miejscem. To była bardzo ważna kwestia, szczególnie w kontekście tego, że na Ukrainie, z której pochodzimy, to jest bardzo popularny format, który może wydawać 200-400 kubeczków kawy dziennie. 

OY: W ogóle wszystko zaczęło się od sanepidu, gdy Panie powiedziały: a nie lepiej było po prostu kupić samochód i z niego sprzedawać kawę i w tak maleńkim lokalu? 

IY: W tamtym czasie patrząc na polskich konsumentów zrozumieliśmy, że mały format może zostać naszym największym problemem. Staraliśmy się przekuć to na zaletę i postanowiliśmy ubiegać się o certyfikat rekordu, jako najmniejsza istniejąca kawiarnia w Polsce. Zatem z naszego największego minusa, zrobiliśmy największy plus. 

OY: Wcześniej pracowaliśmy w reklamie. Nie jesteśmy tego typu osobami, które gdy pojawi się problem to zamykają oczy i czekają na cud. Zawsze pracujemy i staramy się szukać rozwiązań. Znaleźliśmy książkę rekordów, okazało się, że kiedyś funkcjonowała kawiarnia, który miała 14 czy 15 mkw. Postanowiliśmy zgłosić nasze miejsce, przyjechała komisja, wszystko wymierzyła i orzekła: jesteście najmniejsi! Certyfikację dostaliśmy w maju, czyli po trzech miesiącach działalności kawiarni. Co było ciekawe, zaczęliśmy zarabiać już od pierwszego miesiąca, był to bardzo dobry wynik. Później certyfikat zwrócił uwagę mediów, które zaczęły o nas pisać zarówno w Polsce, jak i za granicą. 

Wspomnieliście że taki format, jaki otworzyliście w Polsce jest bardzo popularny na Ukrainie. A jakie różnice zauważacie w gustach kawowych? 

OY: W Polsce większość utargu robią kawy standardowe: czarne, cappuccino i latte. Chociaż to są oczywiście hity sprzedaży w każdej kawiarni, zarówno w Polsce jak i na Ukrainie. 

IY: Polacy nie za bardzo lubią eksperymentować w kontekście kawowym. Nie przepadają za zmianami. Muszą mieć gwarancję klasycznej propozycji. Zależy im na jakości. Zaczęliśmy tworzyć własne przepisy na kawę, mieliśmy około 20 autorskich receptur. Później zrozumieliśmy, że robią tylko 15-20 proc. utargu, a większość to jednak absolutna klasyka.

OY: Z drugiej strony, nie zmniejszamy liczby tych naszych przepisów, zmieniamy je w zależności od sezonu. To też dodaje unikatowości naszemu miejscu.  Zdajemy sobie sprawę z tego, że osobę, która zawsze wybiera espresso, trudno będzie namówić do wypicia kawy z nutellą i orzechami czy z cytryną, imbirem albo miodem. Jeżeli robimy kawę z sokiem pomarańczowym, to traktujemy to jako ciekawostkę dla głodnych wrażeń gości.

IY: Widzimy też, że Polacy długo przyzwyczajają się do czegoś nowego, ale gdy tylko się przekonają, odwiedzają często. Na Ukrainie wygląda to troszkę inaczej. Gdy pojawia się jakiś nowy format, tam przez pierwszy miesiąc są non stop kolejki. Każdy chce spróbować tej nowości, a później jest duży spadek zainteresowania. 

Jeśli chodzi o początki kawiarni to był wasz pomysł, który narodził się z pasji do kawy czy po prostu chcieliście mieć własny biznes?

IY: Poszukiwaliśmy różnych rozwiązań. Wtedy gastronomia wydawała nam się łatwym biznesem, w ogóle nie byliśmy świadomi, jak to wygląda. Teraz, gdy spotykamy się z franczyzobiorcami, mówimy, że to naprawdę ciężki biznes. Musisz walczyć o każdego gościa. Nieważne czy zostawia u ciebie 10 czy 100 zł. Wiem, że do tego interesu podeszliśmy bardzo romantycznie.

OY: Nie mieliśmy żadnego doświadczenia biznesowego, szczególnie, że wcześniej pracowaliśmy na etatach, mieliśmy normowany czas pracy, a przy własnym interesie, liczysz każdą złotówkę, pracujesz na wyniki – to jest zupełnie co innego. Najpierw decyzja tak, jak wspominała Inna, była romantyczna. Teraz jest bardziej świadoma. Tylko osoba, która jest na 100 proc. zdecydowana, że chce wejść w tę branżę, ma szansę przetrwać. Musisz być przygotowany na to, że jednego dnia sprzedajesz setki kaw, a innego pada deszcz i nikt nie stanie do Ciebie w kolejce. Dodatkowo w takim lokalu musisz umieć robić wszystko, aby móc zastąpić każdego na dowolnym stanowisku. 

Czy forma Waszego dalszego rozwoju będzie zależna od miasta?

OY: Tak, kawiarnie własne mamy tylko w Warszawie. Zdecydowaliśmy, że tylko w stolicy będziemy otwierać swoje lokale, ponieważ tutaj możemy nimi łatwiej zarządzać. To jest zdecydowanie najlepsza opcja, zawsze możemy przyjechać i wszystkiego doglądać. Nawet dzisiaj o tym rozmawialiśmy, że zawsze mamy takie szczęście, czy właściwie, nie wiem, jak to określić, ale gdy przyjeżdżamy do danej kawiarni, coś zawsze się wydarzy i trafiamy na tak zwany nieodpowiedni moment, gdy załoga o czymś zapomni, znajdziemy do końca nie posprzątane miejsce. Chyba mamy po prostu wyczucie chwili (śmiech). 

OY: Bardzo dużym problemem jest znalezienie dobrych lokalizacji. 

IY: W Warszawie potrzebujemy ich około 15. Jeśli chodzi o nowe miejsca, to mamy podpisanych już ponad 20 umów na kawiarnie, 7 lokali jest w trakcie otwarcia. W sezonie letnim otworzyliśmy kawiarnie we Wrocławiu, w Krakowie, w Kaliszu.  Już niedługo otwieramy kawiarnię w Łodzi, 5 nowych w Warszawie, w Poznaniu oraz w Czeskiej Pradze. 

OY: Kalisz to dla nas bardzo ciekawe doświadczenie, ponieważ tam jesteśmy zorganizowani na samej starówce, a jak wiemy jest to najstarsze miasto w Polsce. To także najmniejsze miasto, w którym się znajdujemy. Łódź to z kolei pierwsze doświadczenie w centrum handlowym, a konkretnie w Manufakturze.

IY: Nasza strategia marketingowa w różni się od innych firm na polskim rynku gastronomicznym. Dużo więcej eksperymentujemy, próbujemy czegoś nowego, wymyślamy różne kreatywne projekty, wchodzimy w nietypowe rodzaje współpracy. Po prostu bardzo dużo kombinujemy. 

Jeśli chodzi o opinie to w sieci pojawia się bardzo pozytywny feedback od gości. Jaki jest sekret tej marki, że odwiedzający tak wysoko Was oceniają?

OY: Jeszcze w ubiegłym roku wszystkie oceny były bardzo blisko 5.0. Wiemy, że nasza obsługa jest naszą ogromną zaletą. Na to kładziemy duży nacisk. Chcemy, żeby ludzie czuli się u nas, jak w domu. Staramy się maksymalnie towarzyszyć naszym gościom na każdym etapie doświadczenia zakupowego, rozmawiać, doradzać. Nie zależy nam tylko na sprzedaży, ale na satysfakcji gości i na tym, by wybierali te produkty, na które mają ochotę. Uczymy tego naszych pracowników, baristów. Czasem zdarza się, że jedynkę wystawi ktoś, kto nawet nas nie odwiedził. Jesteśmy już z tym pogodzeni. Mamy dziesięć otwartych kawiarni, a więc jesteśmy bardziej widoczni na mapie. Rozumiem, że takie sytuacje są nieuniknione. Ze swojej strony oczywiście czytamy wszystkie opinie. Bierzemy je sobie do serca, sprawdzamy, staramy się znaleźć rozwiązanie, ale wyciągamy też z tego wnioski i mamy nadzieję, że ciągle idziemy w lepszą stronę. Jak widzisz, w czasie naszej rozmowy pojawia się dużo naszych znajomych. Bardzo często bywamy w naszych lokalach. Gdy przyjechaliśmy do Polski mieliśmy bardzo mało przyjaciół. Teraz w zasadzie nasi znajomi, to nasi goście z pierwszej kawiarni, do której przychodzili porozmawiać. 

IY: Teraz zwiększyliśmy swoją ofertę, np. o ofertę gastronomiczną i bardzo nam miło, że ludzie uznają nas nie tylko za miejsce, w którym można napić się dobrej kawy, ale także zjeść smaczne śniadanie, zrelaksować się, posłuchać muzyki na żywo. Dlatego też wieczorami organizujemy spotkania, imprezy, wystawy zdjęć. Zawsze chcemy dawać od siebie trochę więcej niż kawę, więc w każdym naszym miejscu, nawet w najmniejszej kawiarni, robiliśmy jakieś warsztaty kawowe, kiermasze itp. 

OY: Nasza koncepcja jest taka, że rozwijamy sieć kraftowych kawiarni, gdzie nie tylko będzie kawa, ale także coś więcej. Dlatego każda kawiarnia, niezależnie od formatu organizuje jakieś eventy. Ten koncept, który rozwijamy jest nam bardzo bliski. Nie robimy sztucznych rzeczy, tylko to, co uważamy za naprawdę dobre, stąd też nazwa naszej marki.  

Rozmawiała Milena Kaszuba-Janus

NOWOŚCI GASTRONOMICZNE październik-listopad 2020
>> kliknij, aby się zapoznać się z pełnym wydaniem <<

© BROG B2B Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością sp.k.
Dalsze rozpowszechnianie powyższego materiału jest zabronione.

Opublikowano: 17.11.2020
Aktualizacja: 17.11.2020