[TYLKO U NAS] Sezonowa, letnia odsłona Dwa Osiem nad Wisłą zaskoczyła niejednego miłośnika pizzy neapolitańskiej wyjątkową jakością i smakiem. Ta sama ekipa stoi za Pizzaiolo przy Kruczej, które powstało w czasie pandemii. Dlaczego akurat wtedy? Jakie mają plany na rozwój? Na co stawiają i dlaczego pracownicy zawsze będą dla nich na pierwszym miejscu? Odpowiada współwłaściciel Piotr Roszkowski.
Jeszcze raz dziękuję za Twój udział w panelu dyskusyjnym podczas tegorocznego XX Food Business Forum 2022. Wówczas dałeś się poznać słuchaczom jako osoba, która z całą pewnością ma bardzo ciekawe, ale też niespotykane podejście do wielu gastronomicznych kwestii. Z czego to wynika?
Czasami mam wrażenie, że są dwa równoległe światy w tej branży: mainstreamowy, jeśli chodzi o taką twardą gastronomię, którą znamy od lat w całej Polsce i nową, alternatywną. Mam poczucie, że te światy się nie przenikają, a jeśli już to w bardzo małym zakresie. Jednak ta druga zna tę pierwszą w większym stopniu. Patrząc na moje doświadczenie to można było mnie spotkać zarówno w restauracji hotelowej Pałac i Folwark Galiny, jak i klubach: Powiększenie czy Nowy Wspaniały Świat (NWŚ).
Uważam, że jestem w optymalnym wieku, bo mam 16 lat doświadczenia w gastronomii, a zaczynałem od zmywaka w Manchesterze. Pracowałem na sali, w kuchni, za barem, jako kierownik, manager, a w końcu i właściciel. Mam również doświadczenie w bankowości i rekrutacji, więc za mną także doświadczenie korporacyjne, co jest bardzo cenne. Aktualne zajęcie to zderzenie pracy organicznej z zebranym doświadczeniem, ale jeszcze nie wypaleniem. Bo musimy przyjąć, że w takim kraju, jak Polska, zarobki są na takim, a nie innym poziomie, szklane sufity zawieszone są dosyć nisko, ludzie przedwcześnie zużywają swoje zaangażowanie, przez co ich żywotność na rynku pracy jest znacznie krótsza.
To, co wydarzyło się u mnie to przygoda z klubokawiarnią rowerową Dwa Osiem na Pradze, później pojawiła się opcja z warsztatem rowerowym i małą kawiarnią Dwa Osiem nad Wisłą, a w weekendy robiłem tam barbecue. Później wpadliśmy na pomysł przygotowywania tam pizzy neapolitańskiej. On skalował się w nieprawdopodobny sposób. Tam wszyscy pracowaliśmy bardzo na równi. Dlaczego o tym mówię? Bo wychodzę z założenia, że jak chcesz kupić miotłę to nie robisz tego od razu, tylko radzisz się osoby, która jej używa. Jednak jeśli sama zamiatasz, obsługujesz klientów, zarządzasz finansami w tego typu sezonowej gastronomii, gdy intensyfikujesz swoją pracę na kilka miesięcy, jesteś w stanie to spiąć i się nie wypalić. Pewnie w takich wariackich warunkach, w klasycznym układzie szybko byśmy mieli dość. To innego rodzaju praca niż lokal w Śródmieściu.
Czyli moment przejścia od pracy sezonowej do sytuacji, w której utrzymujesz lokal w Śródmieściu uważasz za komfortowy?
Tak, bo przecież to w dyskomforcie rodzą się dobre, jeśli nie najlepsze pomysły! Największą długoterminową obawą, jaką mam, jest to, że w pewnym momencie przestanę dostrzegać zwykłe sprawy oraz problemy i odpłynę od codzienności gastronomicznej, przyziemnych kwestii. Znam wiele przypadków w tej branży i wiem, z czym się mierzą. Są coraz bardziej zdystansowani, często otwierają zbyt wiele projektów, kalkulując, że wszystkie będą bardzo rentowne. To jest trudne, tym bardziej, że uprawiam bardzo osobisty sposób prowadzenie firmy. Rola, którą pełnimy ze wspólnikiem (Grześ Piłat) w tym miejscu jest nie do zastąpienia przez kogoś innego. Dlatego wszyscy mamy problem ze znalezieniem general managerów. Często jako właściciele kładziemy na ich barki zbyt wiele, chcąc by mieli te same motywacje, co my, co jest niemożliwe, bo to jest jednak pracownik.
Bardzo wysoko stawiasz pracowników na liście priorytetów. Dbasz nie tylko o ich samopoczucie fizyczne. Jako pracodawca zapewniacie pomoc psychologiczną. Skąd taki pomysł?
Mieliśmy erę pracodawcy, później przyszła era pracownika. Może w końcu nastąpi względna równowaga, ponieważ są duże wahania, a żadna skrajność nie jest dobra. Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że możemy mieć super lokal, sprzęt, towar, produkt, ale jeśli nie ma w tym ludzi – to wszystko jest nic niewarte. Ich zawsze można przenieść w inne miejsce. Ale oni w dużej mierze tworzą cały koncept. Okoliczności pracy w gastronomii są obiektywne. Dla większości to nisko płatna praca, często w godzinach nocnych, nie dająca takich perspektyw, jak inne branże, a pandemia dodatkowo wywróciła stolik. Praca w usługach zawsze jest dosyć trudna. Mam niebywałe szczęście prowadzić biznes z moim wspólnikiem, z którym znamy się ponad 10 lat, a połączyła nas pasja do rowerów. To człowiek, z którym mnie różni bardzo wiele, ale to ten rodzaj różnorodności, w którym wypełniamy pewne luki, dużą część wzajemnych braków. To daje w pewnych kwestiach nieszablonowe myślenie. Tak było właśnie w tym przypadku. Jako Polacy jesteśmy przepracowani, kwestia chodzenia do terapeutów, problemów psychicznych nadal jest często tematem tabu. My nie boimy się poruszać w tych sferach. W ten sposób pojawił się pomysł, aby kadrze kierowniczej zaproponować pomoc psychologiczną oraz w specjalnych przypadkach pozostałym pracownikom. Niestety nie jesteśmy w stanie zapewnić takiej opcji dla każdemu pracownikowi, bo to blisko 70 osób. Terapia jest pod konkretnym kątem radzenia sobie ze stresem i wypalenia zawodowego, oczywiście w czasie rozmów pewnie znajdują one swoje podłoże też w kwestiach prywatnych, ale to sprawa miedzy pracownikiem a terapeutą. My tylko opłacamy fakturę.
Pizzaiolo przy Kruczej pojawiło się w pandemii. Niektórzy otwieranie lokalu w tym czasie nazywali szaleństwem, ale jak sam kiedyś powiedziałeś jeszcze większym byłoby niezatrzymanie przy sobie takich pracowników.
Kompletne zmarnowanie potencjału. Jako pracodawca podejmuje takie zobowiązanie, że będziemy o nich dbać i się nimi opiekować. Jeśli zawiedlibyśmy w tak trudnym, kluczowym momencie, to chyba we własnych oczach straciłbym wiarygodność. To bardzo ważne, aby w takich sytuacjach ufać samemu sobie. Byliśmy w specyficznym momencie. Po zakończeniu lata, z dużą rzeszą ludzi, z którą normalnie umawialiśmy się na kolejne sezony, co osobiście też traktuje jako największy komplement. Pracownicy mają swoje różne joby w ciągu roku, ale ich stałym elementem w roku, mimo że sezonowym, jest współpraca z nami. Bardzo dużo rozmawialiśmy z ludźmi. Myślę, że dla wielu, liczba godzin spędzona tutaj na rozmowach byłaby absurdalna. Ale czy ten lokal żyje i daje sobie radę w tych trudnych czasach? Jeśli tak, to chyba jednak gra była warta świeczki. Poświęcanie czasu to okazanie szacunku. Niezmiennie kieruje się tą zasadą. Musimy jednak pamiętać o tym, że są też pracownicy do których nie mamy zastrzeżeń i o nich nie wolno zapominać. A często tak się dzieje. Czasami trzeba pamiętać, żeby im powiedzieć: jestem zadowolony z Twojej pracy – oni też tego potrzebują, również mają swoje gorsze dni. To istotne, aby nikogo nie pominąć. W sezonie zatrudnialiśmy blisko 90 osób, a więc to bardzo trudne do wywarzenia.
We wszystkim trzeba balansu. Mówiłeś, że jesteś bardzo zatopiony w życie lokalu. Na ile ingerujesz w poszczególne elementy, a na ile dajesz wolną rękę?
Momentami jestem nadgorliwy, ale z drugiej strony mam pełne zaufanie i potrafię też oddać coś w pełni. Ale jest jedno podstawowe pytanie: czy ja pracuje z człowiekiem czy nad nim. Mam często skłonność do mikrozarządzania. Bywa to męczące dla obu stron, ale ostatecznie zależy mi na uczciwym pokazaniu, czego oczekujemy. Dużo rzeczy robimy zespołowo i staramy się w nie wciągać wszystkich, pokazując, że mogą się przyczynić np. do tworzenia menu, to daje im poczucie sprawczości i pokazuje, że to nie jest tylko praca „od-do”, ale może być czymś więcej. Udzielamy się w wielu kwestiach, wychodzącym poza życie restauracji, angażujemy się w akcje społeczne. Jesteśmy na to bardzo wrażliwi. Poświęcamy temu czas, uwagę, ale i środki finansowe.
Skupiacie się teraz na jednym lokalu czy macie w planach rozwój o kolejne miejsca?
Zawsze uważaliśmy, że kto się nie rozwija, ten się zwija. Warszawa jest dosyć kapryśna, jeśli chodzi o gastronomię i trzeba cały czas podtrzymywać uwagę gości. Raz coś wymyślimy i możemy to kontynuować bez końca – tak to nie działa. Rozwój musi być zrównoważony, gnanie ponad skalę i podchodzenie do tego, że jakoś to będzie i się ułoży, a w razie czego otworzymy spółkę córkę i najwyżej ją utopimy, to zgubne myślenie. Ale to tylko moja perspektywa. Uważam, że to może wbrew temu, co teraz się robi, ale chcemy zrobić produkt-koncept – maksymalnie dopracowany. My cały czas jesteśmy w procesie. Na przykład mieliśmy doskonałe, topowe, produkty. Teraz zadaniem nowo zatrudnionej osoby jest poszukiwanie produktów, takich, jakich potrzebujemy. Chcemy być gotowi zastąpić każdy produkt, który mamy jakimś innym, ale co ciekawe, jeszcze lepszym. Skracamy łańcuch dostaw i przeskakujemy w miarę możliwości pośredników. Jeździmy na targi, spotykamy się z dostawcami, producentami, ostatnio odwiedziliśmy wszystkich rolników, z którymi współpracujemy, w trakcie sezonu letniego, np. byliśmy u Pana Wojtyry, który dostarcza nam topową bazylię. Teraz wybieramy się do Tomka Greli (Grzyby z Dąbrówki). Takie odwiedziny pokazują nie tylko jak rosną np. grzyby shiitake. To wartość dodana, o czym też można opowiedzieć gościom, a poza tym budować pewność siebie u pracowników, bo maja zrozumienie procesu, wiedzą skąd to się bierze, a z warstwy powierzchownej wchodzimy gdzieś głębiej.
Co do rozwoju, to myślimy o kolejnym miejscu, mamy kilka pomysłów, ale przede wszystkim skupiamy się na tym co jest tutaj. Uchylę rąbka tajemnicy: w ostatnich daniach pojawił się pewien projekt, nad którym intensywnie pracujemy. Błyskawicznie nabiera tempa, więc kto wie, może w przyszłym roku będziemy mogli zaprosić do naszej kolejnej odsłony. W tym roku byliśmy też obecni na Nocnym Markecie.
To miejsce, które łączy wiele sektorów branży i jest w stanie pomieścić skrajnie różnorodne koncepty. Pizza wydaje się być idealna na takie wydarzenie.
Pizza neapolitańska ma pewne ograniczenia, ale i gigantyczne plusy. W dostawie i na wynos szybko zaparowuje w pudełku i traci swoje właściwości. Jeśli człowiek nie miał do czynienia z takim produktem i jego pierwszy raz z taka pizzą będzie w dostawie, to pewnie zacznie zastanawiać się dlaczego ludzie w ogóle to zamawiają. Ona jest najlepsza gorąca, dosłownie dopiero co wyjęta z pieca i wyjątkowo cierpi, jeśli tak nie jest. Jednak okoliczności jej jedzenia są naprawdę dowolne. Można ją zjeść na papierowym talerzyku, na zewnątrz nad Wisłą, jak i w lokalu. Urokiem i pewną odmianą było to, że nad Wisłą można było dostać tak wysokiej jakości produkt w miejscu, które w niczym nie przypomina restauracji. Co do Nocnego to bardzo fajne doświadczenie, jako dla zespołu, mogliśmy jeszcze lepiej zapoznać się z branżą i nawiązać też dużo dobrych relacji, więc miało to ciekawy aspekt towarzyski.
Mówisz, że ten rodzaj pizzy wyjątkowo źle znosi dostawy. Jednak w okresie pandemii musieliście się tym posiłkować. Postawiliście na własne delivery.
Zaczęliśmy współpracować z markami zewnętrznymi, ale cieszę się, że mamy produkt, który skierowany jest do naszych gości na miejscu i nie muszę tego więcej robić. Tylko w czasie pandemii musieliśmy nieco zmienić recepturę na ciasto, aby było w stanie wytrzymać dostawy. Mieliśmy bardzo duża załogę, a nie wszystkich mogliśmy zatrudnić przy remoncie lokalu czy bieżącej pracy restauracji – wiec weszliśmy w dostawy. Sam rozwoziłem pizzę, nawet za Konstancin czy do Józefowa. Jeśli zadzwonił do nas gość i powiedział, że chce pizzę tylko od nas, ja na szybko przeliczałem kilometrówkę i praktycznie nigdy nie odmawialiśmy. Goście pamiętają takie historie i lubią je wspominać.
Czego nauczyła Cię pandemia?
Mnie już nie zaskoczy żaden kryzys. Kiedy w pierwszym sezonie pandemii nad Wisłą, w maskach, zza pleksi, bez stolików, sprzedawaliśmy pizzę to mieliśmy refleksję, że trzeba założyć, że każdy kolejny rok będzie przynosił jakąś tego typu atrakcję. Dlatego następny rok pandemii, trudna sytuacja gospodarcza, jaką mamy – my na to wszystko jesteśmy przygotowani mentalnie. Najgorsza jest panika, ale i brawura. Pokora jest oczywiście potrzebna, ale nie może też być hamulcem. Dziś wiem, że nie można się bać, budując pierwszy biznes.
W takim razie, w jaki sposób wyróżnić się dziś na rynku?
Nadmierne myślenie, jak chcemy się wyróżnić – nie uważam za najbardziej budujące. Nie chodzi o to, aby się nie wyróżniać, ale przeanalizować, co naprawdę chcemy robić, z użyciem najlepszych produktów, we współpracy z najlepszymi ludźmi, w sensie dopasowania zespołu. Wychodzę z założenia że lepiej zatrudnić człowieka z mniejszym doświadczeniem ale zapałem do pracy i szacunkiem do niej niż wypalonego zawodowca z przerostem ego. Gdy mamy to wszystko, to pojawia się odwaga niepowielania schematów. Warto je mieć, ale jeśli ograniczymy się tylko do kopiowania, to jesteśmy wtórni. Ludzie potrzebują jednak utrzymywania pewnej uwagi, odświeżenie w tym przebodźcowanym świecie. Nasz pomysł na to? Pizza tygodnia. Czasem robimy klasyczną, czasem totalnie „pojechaną” – aż nas Włosi na Instagramie nas czasem obrażają (śmiech).
Jednak jestem pewny, że wszystkie działania muszą być autentyczne. Byliśmy na Wisłą znani, z tego, że robimy dobrą pizzę, pracują u nas konkretni ludzie, puszczamy rapsy i to wszystko jest spójne. Nie da się tego wymyślić, bo ludzie wyczują fałsz. Ta szczerość albo jest albo jej nie ma. Jeśli ludzie jej nie odczytują, to pytanie czy była prawdziwa. Znam bardzo ciekawe koncepty, które to miały a jednak się nie udały. Musimy dodać jeszcze kwestię przedsiębiorczości, pewności siebie – ale też pamiętać, że z kolei tylko na tym też niczego się nie zbuduje.
Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia!
Rozmawiała: Milena Kaszuba-Janus
NOWOŚCI GASTRONOMICZNE grudzień 2022
>> kliknij, aby zapoznać się z pełnym wydaniem <<
© BROG B2B Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością sp.k.
Dalsze rozpowszechnianie powyższego materiału zabronione.